Witajcie,
Obejrzałam film z zainteresowaniem, chociaż moje zainteresowanie modą jest zerowe. Z modą, oprócz tego filmu, kojarzy mi się tylko "Moda na sukces". To znaczy - źle kojarzy.
"Moda na sukces" jak powszechnie wiadomo lubi szokować pod kątem etycznym - w serialu było już wszystko łącznie ze zmartwychwstaniem jednej z bohaterek, jak określiła moja znajoma ze studiów, bo akurat pisała o tym pracę magisterską... no może poza zoofilią. I najciekawsze jest to, że fankami bywają religijne, starsze kobiety. To taki paradoks. Może niekoniecznie? jak to stwierdziła Miranda, każdy chce być młody i piękny, a ponadto każdy chce odnosić sukcesy...
Wracając jednak do filmu - postacią, którą mnie urzekła jest właśnie Pani Diablica i ze swoimi modowymi eksperymentami, przypomniała mi Cruellę De Mon ze 101 dalmateńczyków w wersji aktorskiej. Oczywiście nie tylko film animowany powstał o Cruelli, w części o tytule 102 dalmateńczyki, Cruella probuje odzyskać sławę słynnej projektantki i uwolnić się od swej mani na punkcie kropek - wychodzi jak zwykle tak samo czyli chęcią zemsty na psiakach.
Aż dziwi mnie fakt, skoro film cytuje powieść Pani Rowling, a nie przezywa diabła Cruellą, skoro w imieniu tej postać, mamy słowo "ta okrutna", a w końcu nie była Miranda przykładem niewinnej owieczki?
Poza tym - pierwsza scena gdzie mamy portret jej przyszłej asystentki, spieszącej się na rozmowę kwalifikacyjną do redakcji magazynu i kontrast perfekcji tej złej - jest świetnym zabiegiem autorów, którzy jakby pytali widza "do której postaci jesteś podobny / podobna?". Na początek, ta szukająca pracy jest sympatyczna, miła, niepokorna, ale ulega otoczeniu. Wolałam "Brzydulę", niestety w przeciwieństwie do serialowej brzydkiej, ta się zmieni na gorsze...
Nie do końca - bo jak się okazuje praca w Runway, na starcie zamknęłaby przed "drugą Emily" drzwi do innych gazet. Jak dziwnie brzmi finał, ze jej macki sięgały nawet do publicystycznego dziennika, który z moda nie miał żadnych wpływów. I gdzie ta wolność słowa?
Czy to jest film dla kobiet? Nie - i to nie jest nawet kino kobiece, bo to przede wszystkim film o biznesie. Na pewno to nie kino kobiet typu autorki Jame Campion, reżyserki "Fortepianu". To nie jest żaden dziennik wiktoriańskiej pisarki tylko nowoczesna opowiastka o biznesie, o konieczności bycia zaradnym.
Się rozpisałam - nie chcę streszczać fabuły, ale finał pierwszej Emily o kulach i dziewczyny na stanowisku, w jej mniemaniu "głupiej grubej", chyba najbardziej mnie rozbawił. Żal mi tylko było projektanta z Runwaya, jak awans przemknął mu kolo oka.
Andrea, na koniec ocaliła te odrobinę sympatii - może dzięki rzuceniu pracy u Mirandy, a może dzięki przeanalizowaniu swej sytuacji. Niestety - ale to się łatwo pisze na klawiaturze, zrezygnowała z pracy u szychy, na rzecz wartości i dążenia do swoich planów.
Pytanie - czy gdybyśmy mieli taką szychę, czy łatwo byłoby Nam wrodzić do marniejszej pracy z przeświadczeniem, ze ona ma pewnie takie znajomości, że nikt inny nie da pracy. Jeden telefon - i pozmiatane :)
Podsumowując - film mnie oczarował, pomimo swych konotacji z pewnym serialem :) Pogratulować roli tej zlej - bo to jest sztuka wcielić się w Mirandę, zwłaszcza jak się taka demonica nie jest na co dzień.
Gdybym miała powiedzieć, co najlepiej oddaje klimat tego filmu to na pewno ta czerwona sukienka z wielką kokardą z dodatkiem czerwonych szpilek, na takim długim obcasie, aby można użyć pantofelka jako szczylu.
I tak na koniec - "Diabeł ubiera się u Prady" to opowiastka o niedobrych księżniczkach, mam rację?
|